Z Bobowej do Zambii (wywiad)
Pochodzi z Brzany. Jego inspiracją jest dobro, pomoc tym najuboższym i głęboka wiara w Boga. Tomasz Witkowski – to właśnie jemu Bobowa24 towarzyszyła w ostatnich przygotowaniach przed największym życiowym wyzwaniem – wyjazdem na misję do Zambii.
Bobowa24: Powiedz nam jak to wszystko się zaczęło, skąd w ogóle pomysł wyjazdu?
Tomasz Witkowski: Wszystko zaczęło się w grudniu 2010 roku, kiedy to przyjechałem do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. W momencie kiedy przekroczyłem próg budynku, poczułem od razu domową atmosferę. Wiedziałem od razu, że to jest miejsce dla mnie, dobrze się tam czułem, ponadto spotkałem tam ludzi, którzy myślą podobnie jak ja – te same poglądy. Zacząłem przyjeżdżać co miesiąc do tego ośrodka i szybko zorientowałem się, że duch salezjański jest bliski mojemu sercu. Ale wszystko zaczęło się od pewnej historii, a właściwie słów wypowiedzianych przez ks. Jana Bosko – założyciela zakonu Salezjanów.
B24: Jakie to były słowa?
Tomasz Witkowski: „Nie pięścią, a łagodnością i miłością musisz zdobywać swoich przyjaciół.” Te słowa wypowiedział Jezus do ks. Bosko podczas jego snu, w którym wydawało mu się, że jako 9 – letni chłopiec bije pięściami przeklinające na podwórku dzieci. Głos przemawiającego do niego Jezusa, był motorem do założenia zakonu. I można powiedzieć, że od tego się wszystko zaczęło, bo ja z ramienia Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego wyjeżdżam dziś na misję do Zambii.
B24: Kiedy zrozumiałeś, że misje są Twoim powołaniem?
Tomasz Witkowski: Wbrew pozorom to nie było tak od razu… Na początku wydawało mi się, że wiem wszystko na temat misji. Szybko jednak przyszło chwilowe załamanie. Dziś już wiem, że potrzeba mnóstwa czasu, aby zdobyć odpowiednie przygotowanie i wiedzę na ten temat.
B24: Wiemy, że byłeś już wcześniej na misji w Ugandzie. Mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat?
Tomasz Witkowski: Tak, zgadza się. W tamtym roku, po kilku spotkaniach formacyjnych w ośrodku, wyjechałem do Ugandy i pracowałem tam przez miesiąc w wiosce Namugongo, blisko stolicy Kampala. Wysłany zostałem do placówki salezjańskiej o nazwie CALM – Children and Life Mission. Było tam ok. 200 chłopaków, którzy wychowywali się sami, nie mieli rodziny, ani dachu nad głową. Po prostu dzieci ulicy, opuszczone, zgarnięte przez księży lub policję.
B24: A życie? Jak tam wygląda życie? Był to dla Ciebie szok?
Tomasz Witkowski: O tak! Ogromny… tam wszystko jest inne. Inna gleba, inne niebo, inni ludzie. Patrzysz w dół, na ziemię i widzisz, że jest ona zupełnie inna niż nasza. U nas gleba jest czarna, mięsista, w Ugandzie natomiast rdzawa jak cegła, sucha i strasznie się kurzy. Jak popatrzysz z kolei w górę, na niebo w nocy, to jest ono ciemne, pozbawione zupełnie gwiazd. Najciekawsi są jednak ludzie… Gdy patrzy się na nich w telewizji, to wydaje się to normalne, ich kolor skóry już tak nie zaskakuje, ale w momencie, gdy znalazłem się pośród nich to nie ukrywam, poczułem, że to zupełnie inne życie.
B24: Jak wyglądał tam Twój dzień?
Tomasz Witkowski: My organizowaliśmy im zabawy, zagospodarowywaliśmy im wolny czas. Popołudniami towarzyszyliśmy im w pracy, a wieczorem pomagaliśmy im w nauce. Istotne w tym wszystkim było nie to, że my pomagaliśmy im w tej pracy, którą wykonywali, bo równie dobrze poradzili by sobie bez nas, ale sama obecność, to, że ktoś się nimi interesuje, że to im ktoś chce współtowarzyszyć. Przypomniała mi się też taka sytuacja, gdy opatrywałem jednego z nich, bo się gdzieś skaleczył, a za moment przybiega cała grupa, która pokazuje nam zadrapania, bo każdy z nich chce, aby się nim zająć. Te dzieci potrzebują troski, uwagi. Z racji tego, że nie wychowywali się w normalnej rodzinie, w normalnych warunkach, brakuje im miłości, prostych gestów takich jak ciepłe słowo, poklepanie po ramieniu, przytulenie… A oprócz tego do moich obowiązków w Zambii będzie też należeć pomoc przy remontowaniu pomieszczeń w oratorium.
B24: Masz 26 lat, jesteś młody. W tym wieku ludzie nie myślą o pomaganiu innym, ale o tym by korzystać z życia. Nie masz takiego poczucia, że wyjeżdżając tam rezygnujesz poniekąd ze swej młodości?
Tomasz Witkowski: To już jest za mną (śmiech). Ja też robiłem różne głupoty, przechodziłem to szaleństwo młodzieżowe, ale w momencie, gdy zbliżyłem się do Boga moja hierarchia wartości również uległa zmianie. Nie pragnie się wtedy, żeby zaspokoić tylko własne potrzeby i dbać tylko o siebie, ale szuka się okazji, aby pomagać, dawać siebie i miłość innym.
B24: Przecież ludzie potrzebujący są wszędzie. Dlaczego akurat Uganda, inny kontynent w ogóle, a nie hospicjum, dom dziecka w Polsce?
Tomasz Witkowski: No tak, zgadza się, ludzie potrzebujący są wszędzie, ale nie każdy ma taką możliwość, aby wyjechać do Afryki pomagać. Poza tym są różne rodzaje powołania. Ja akurat czuję takie pragnienie, czuję, że jestem tam potrzebny… Podziwiam wszystkich, którzy pracują tutaj, na miejscu, bo tak naprawdę nie trzeba daleko szukać, liczy się tylko chęć pomocy.
B24: Powiedz nam jeszcze jak się przygotowujesz do tego wyjazdu? I przede wszystkim kiedy on dokładnie jest?
Tomasz Witkowski: Wyjazd jest 18 września. Z Warszawy lecę do Amsterdamu, a później do Lusaki, stolicy Zambii. Przede wszystkim, żeby wyjechać na misje trzeba uczestniczyć na comiesięcznych spotkaniach formacyjnych. Następnie trzeba zadbać o szczepienia, bo to też jest bardzo ważne.No, a oprócz tego oczywiście trzeba mieć odpowiednie zaplecze finansowe, bo mi zależało na tym, żeby jechać z ramienia ośrodka katolickiego, a on nie pokrywa nam kosztu zakupu biletu samolotowego, który jest bardzo wysoki. Po prostu pakuję się i w drogę…(śmiech).
B24: Czego się najbardziej boisz?
Tomasz Witkowski: To jest dobre pytanie ale dla mnie jest trudne bo nie mam takich typowych obaw np. że mi się coś stanie lub, że zachoruję. Jeśli mi się coś stanie, albo zachoruję to przyjmę to i będę cierpiał i znosił tę chorobę. Jako że jestem mężczyzną to oczywiście będę narzekał i grymasił że muszę leżeć w łóżku ale to trzeba mi wybaczyć, bo to wynika z mojej natury bycia facetem (śmiech). Jeśli chodzi o moje obawy to myślę że mogę mieć trudności w zaakceptowaniu zastanej rzeczywistości.
B24: Jakieś słowa podsumowania na koniec? Jest może coś szczególnego co chciałbyś podkreślić, podzielić się z nami?
Tomasz Witkowski: Tak. Dla mnie kluczowa w tej całej misji jest moja motywacja, bo ma na imię Jezus. To dla Niego tam jadę. Pragnę być narzędziem w rękach Boga, nieść Bożą miłość do miejsc i ludzi, do których On mnie posyła… i to jest dla mnie najistotniejsze.
B24: Dziękujemy serdecznie za poświęcony nam czas i życzymy przede wszystkim wytrwałości i opieki Boskiej na czas pobytu w Afryce.
Tomasz Witkowski: Ja również dziękuję.
Rozmawiała: Joanna Róż
fot. prywatne archiwum Tomasza Witkowskiego