Wyleczył kilka pokoleń: pogrzeb Stanisława Wolskiego z Wojnarowej
Mahatma Gandhi powiedział, że najlepszym sposobem na znalezienie samego siebie jest utracenie się w służbie innym. Za tą radą kryje się i nadzieja, i smutek, a tego nie brakowało szczególnie dzisiaj. 28 września odbył się pogrzeb śp. Stanisława Wolskiego z Wojnarowej, którego śmierć opłakują mieszkańcy regionu.
Znachor, uzdrowiciel czy cudotwórca? 26 września 2024 roku w wieku 93 lat zmarł pan Stanisław Wolski. Śmiało można przyznać – legenda. Przez wiele, wiele lat udowadniał, że brak medycznego wykształcenia nie przeszkadza w skutecznym leczeniu. Pomógł setkom ludzi, którzy niejednokrotnie powtarzali: pan Wolski ma prawdziwy dar od Boga. Specjalizował się we wszelkich schorzeniach ortopedycznych. Jego ręce naprawiły niejeden kręgosłup i nastawiły niejeden bark, łokieć, palec… Można wyliczać bez końca.
Zdaje się, że na wszelkie urazy wszyscy mieli jedno remedium: wizyta u pana Wolskiego. Co więcej, z jego pomocy nie korzystali jedynie okoliczni mieszkańcy. Do Wojnarowej przyjeżdżali pacjenci niemal z całego kraju. I chyba każdy dziś zgodnie by stwierdził, że po wizycie ból minął jak ręką odjął. Pan Wolski nigdy nie odmówił pomocy – drzwi do jego domu były otwarte o każdej porze, również w święta. Jego fach i poświęcenie zostały wielokrotnie docenione, m.in. w 2015 roku otrzymał tytuł „Zasłużonego dla gminy Korzenna”.
Jego odejście wywołało spore poruszenie. Kiedy lokalne media udostępniły informację o śmierci śp. Stanisława Wolskiego, wiele osób cofnęło się w czasie. Internauci chętnie podzielili się swoimi wspomnieniami:
„Dwa tygodnie temu nastawiał mi kolano. Zawsze pomocny, uprzejmy, kulturalny. Pewnie jak tysiące ludzi i ja zawdzięczam mu zdrowie”.
„Miałam dysplazję stawu biodrowego w latach 80., kiedy wiedza na ten temat była słaba. Moja mama zauważyła to dopiero, kiedy miałam rok. Chodząc, włóczyłam jedną nogą, bo była dłuższa. Dziś wiem, że wykrytą w tym wieku dysplazję leczy się tylko chirurgicznie, więc pan Wolski mnie przed tym uratował”.
„Gdyby nie on i śp. pani Marysia Rdziostowa, moje dziecko byłoby niepełnosprawne”.
„Byłam u pana Wolskiego, gdy miałam 5 lat. Mama chciała mnie uczesać, czego ze względu na kręcone włosy szczerze nienawidziłam, więc zaczęłam się szarpać i gotowe – ręka do nastawienia”.
Chociaż na przestrzeni lat nie brakowało głosów krytyki, zgodnie z którymi z wszelkimi problemami zdrowotnymi należy zgłosić się do specjalisty, a nie „znachora”, liczba pochwał mówi sama przez się. Zapewne jeszcze przez wiele dekad mieszkańcy będą z sentymentem wspominać wielki dar „Wolskiego”. Na szczęście nie zostawił ich na pastwę losu, jego dzieło kontynuuje bowiem syn. Mieszkańcy naszego regionu nadal są w dobrych rękach.
Fot. Sadeczanin.info